Bardzo lubię oglądać materiały reklamowe serwerów, infrastruktury sieciowej czy oprogramowania monitorującego pracę sieci. Te błyszczące szafy, te ziejące czernią fronty serwerów i równiutko ułożone kable z oznaczeniami podłączeń. Pomieszczenia serwerowni z dostępem na kartę, kod i odcisk palca, z monitoringiem środowiskowym oraz wizyjnym, gdzie przekroczenie temperatury, wilgotności czy wejście nieznanej osoby, spowoduje uruchomienie alarmu i powiadomi wszystkich od dyrektora po sprzątaczkę. I oczywiście całe ściany monitorów pokazujących piękne wykresy zużycia łączy, obciążenia procesorów i zajętości dysków twardych. A pośród tego wszystkiego on – admin w spodniach z kantem, koszuli z kołnierzykiem i pasującym do kompletu krawatem.


Te utopijne obrazki są jak opowieść sience-fiction o tym, że gdzieś tak jest, a raczej, że tak może być. I nie powiem, może gdzieś tak to wygląda, a jedynie mi nie dane było trafić jeszcze do takiego miejsca? Rzeczywistość, którą ja znam z jednostek publicznych wygląda jednak nieco inaczej.
Zacznijmy od serwerowni. Widziałem “serwerownie” umieszczone w czymś co było kiedyś szafą na dokumenty, pomieszczeniem socjalnym z nadal działającym kranem, grzejnikiem oraz rurą ściekową, starym składzikiem środków czyszczących czy wydzielonym z łazienki pomieszczeniem dezynfekcyjnym. Trudno mówić w takim przypadku o profesjonalizmie czy bezpieczeństwie. Instalacja elektryczna? Hmmm … jest i tyle. Jak pani włączy farelkę w biurze to okazuje się, że wystrzelony bezpiecznik odcina zasilanie również w serwerowni. Oświetlenia awaryjnego brak podobnie jak porządnego zasilacza awaryjnego. Kable wchodzące do szafy tworzą plątaninę, której nikt nie jest w stanie ogarnąć, ponieważ kolejne elementy sieci były dokładane bez planu, a już na pewno bez inwentaryzacji tego co poprzednio zrobiono. Efekt jest taki, że w pomieszczeniach, ściany ozdobione są gniazdami z dwóch lub trzech instalacji kablowych.


Fronty serwerów czarne były w momencie wyciągnięcia z pudełka, ale po tygodniu pokryły się warstwą kurzu, a te najstarsze wyhodowały wręcz brodę. Przez to wentylatory wyją na pełnych obrotach, próbując schłodzić porośnięte kurzem radiatory. Przełączników prawie nie widać spod kolejnej plątaniny kabli i wypadało by zawiesić na tym wszystkim kartkę z napisem “Nie dotykać !!”.


Problemy są zawsze dwa: brak kasy i brak czasu. I pierwszy i drugi problem należy do puli tych globalnych. Pieniędzy zawsze będzie brakować. W małej jednostce trudno będzie uzbierać kilka set złotych na UPS’a, średniej kilka tysięcy na dobrą klimatyzację, a dużej miliona na serwery i licencje pod wirtualizację. To kwestia skali, ale problem jest wszędzie ten sam. Podobnie jest z problemem czasu, a raczej jego braku.
Bałagan w kablach pewnie można by było uporządkować, gdyby nie to, że admin jest też od prowadzenia strony, wymiany tonerów czy każdorazowego nadzorowania podpisywania dokumentów w wersji elektronicznej. Trafia do niego wszystko co w nazwie ma “system”, “program”, “internet” czy “elektroniczny”.

Powstaje więc myśl aby serwerownią zająć się po godzinach, tylko że o tym nie chce słyszeć ani dyrekcja ani tym bardziej dział kadr. W myśl zasady “działa to nie dotykaj”, odstawia się własne zadania na bliżej nieokreśloną przyszłość.  Tych co bardziej gryzie sumienie próbują coś robić zdalnie lub pozostawać po godzinach bez wiedzy “góry”, a reszta dba tylko o to aby w razie awarii można było odtworzyć dane z kopii bezpieczeństwa.